Na brzegu rzeki, odnajduję kamień. Ruchomy cel, pobudzany przez wartki prąd. Dopóki go nie dotknę, jego ruch będzie prawdziwy. Nie chcę go wtaczać na górę, to nigdy nie dojdzie do skutku. Zmienię perspektywę, zaneguję górę, by stała się dołem i wygram w ciemności.
Schodzę krętymi schodami ze szczytu wieży. Dzwony milkną. Żelazne serce przestaje bić. Zawieszony we wnętrzu ciężar opada bezwładem kołysania. Woda przestała napierać. Oczyszczenie przynosi brud osadu, podnosi kurz.
Stawiam pierwszy krok. Góry topnieją nadmiarem gorąca. Tekstura lawy, odkleiła się od tekstury góry. Na zboczu żyznych krawędzi wulkanu, nachylam się i spoglądam do wnętrza. W matrycy grzmotu, zapładniam ziarenko piasku światłem księżyca. Karmię je mlekiem nieba. Krzyk wciska się w uszy i trwa. Nigdy nie miał początku, bo to on go stanowi. Rodzi się materia.
Musi się pożywiać, by wzrastać i czuć zimno, by umierać. Gniazda jak stosy, niosą w ofierze wonności. Bierze wdech, by dać pożywkę ogniu, który pożera wszystko. Ze zgliszczy, wyjmuję kawałek drewna, otoczony złotem żywicy. Przez przerwaną ciągłość, sączy się światło zasklepiając braki. Wystąpić przeciw pragnieniu, to scalić świat w dostępną całość. Zamknąć potencjalność w transparentności.
Entasis, wybrzuszenie konstrukcyjne kolumny (podstawy trwałości), likwiduje iluzję jej wklęsłości, stając się pretekstem do pytania o naturę złudzenia. Dotyka tym samym materii, jej struktury, obrazu, ale i przemian tego, co wydaje się „poznane”. Ugruntowane przekonanie o słuszności, wymyka się postrzeżeniom w zbyt szybkiej klasyfikacji tego, co podlega ciągłej zmianie. Entasis, to wreszcie napięcie mięśnia, gotowego do drogi. Materia iluzji, z której jest utkana buddyjska sansara (nieustanna wędrówka narodzin i śmierci) jest dla mnie symbolem toczącego się koła – obrazu pustki, w którym nie widać szprych, bo poruszają się zbyt szybko. Jego obrót, dąży do harmonii układu. Stworzenie iluzji, znosi iluzję. Wszystko jest tylko punktem widzenia.
Entasis, dawny Kościół Ewangelicko-Augsburski, Prószków 2022